Czesław Choynowski
Z Białegostoku przez Rosję do Krasnowodzka
Pogadanka wygłoszona 9 grudnia 1989 r. w SPK Kole Nr 8 w Ottawie, Kanada
Po kapitulacji Warszawy w 1939 roku część załogi pochodząca z terenów okupowanych przez Czerwoną Armię, miała być przekazana bolszewikom, na mocy układu Ribentrop-Molotow. Nie dotyczyło to oficerów, którzy mieli obowiązek iść do niewoli niemieckiej. Ja, po zdjęciu dystynkcji, dołączyłem do masy żołnierskiej.
Trzymano nas z początku na łąkach nad rzeką Wisłą, tuż u stóp ruin zamku w Czersku, potem część została przeniesiona pod dachy cegielni, gdzie deszcze tak nam nie dokuczały. Była to pierwsza połowa października, dżdżysta i zimna. Dokuczał nam brak jedzenia a od leżenia na ziemi, dostałem wrzodów na lewej stronie ciała a potem dyzenterii. Chyba po dwóch tygodniach oczekiwania poprowadzono nas przez most pontonowy na Wiśle do Mińska-Mazowieckiego. Tam, na terenie fabryki Gerlacha, mieliśmy czekać na transport do rzeki Bugu, gdzie miano nas przekazać komisji sowieckiej. Na szczęście niedługo wypadło dla mnie czekać, bo drugiego dnia załadowano nas do wagonów towarowych i dojechaliśmy na miejsce. Okazało się, że po drugiej stronie rzeki nie ma żadnej komisji. Pozwolono nam wyjść z wagonów "za swoją potrzebą'. Dokoła stali wartownicy, ale ponieważ było trochę zarośli, udało się naszej trójce czmychnąć tam i dotrzeć do najbliższej wioski, aby najeść się i zabrać coś na drogę. Byliśmy wtedy tak naiwni, że wróciliśmy do transportu, ale pociągu już nie było. Przenocowaliśmy u gospodarza i tam następnego dnia znalazł nas żołnierz niemiecki. Po krótkich tarapatach uciekliśmy znowu, przeprawiliśmy się przez Bug i doszliśmy do stacji kolejowej Siemiatycze. Tam zobaczyliśmy pierwszy raz dwóch żołnierzy sowieckich. Wieczorem odjechaliśmy pociągiem. Pierwszy z naszej trójki wysiadł w Hajnówce, ja wysiadłem w Świsłoczy a trzeci pojechał do Baranowicz.
Było jeszcze ciemno, nie znałem okolicy a miąłem ponad 20 km do domu. Zauważyłem, że dwóch milicjantów, miejscowych Białorusinów, przyglądają się mnie. Byłem w cywilnym ubraniu, bardzo zniszczonym, zachowywałem się spokojnie, paliłem skręcane papierosy, ostentacyjnie plułem na podłogę, żeby podkreślić swoje socjalne pochodzenie, ale kiedy wyszedłem na peron i udałem się w drogę, posłyszałem za sobą wołanie. Byli to ci sarni milicjanci z karabinami z czerwonymi opaskami na rękawach. Zbliżyli się do mnie i jeden z nich zapytał, kto jestem i dokąd idę. Białoruski język dobrze znałem, ale niewiele to pomogło, gdyż zostałem zatrzymany i tak skończyło się moje życie na wolności. W celi spotkałem różnych ludzi, takich jak ja uciekinierów, jak również różnego rodzaju kryminalistów.Dziwiłem się,że polska inteligencja snuje plany na przyszłość, które nie miały żadnych podstaw, nie zdając sobie sprawy z rzeczywistości, w dalszym ciągu zapatrzeni w sojusz, tym razem już tylko z Anglią. łudząc siebie i innych a za dodatkową chochlę zupy, dziękowali NKWD'ziście kłaniając się. Nie zrozumiałe dla mnie było i jest do dzisiaj, ustosunkowanie się do Rosjan, do tego "Związku Rad", którego określano jako "kolosa na glinianych nogach". Przyznanie, że najlepszą artylerią jest rosyjska lub, że wojska spadochronowe to rosyjski wynalazek, było bardzo nie patriotyczne. Kiedy prosiłem o pomoc w nauce języka rosyjskiego - odmówiono, bo to też było nie patriotyczne.
Dzień staraliśmy się urozmaicić pogadankami, opowiadaniami, nawet ten bandyta, który jak mówił, miał za sobą "14 mokrych robót", opowiedział jedną z nich. W trakcie opowiadania wspomniał gdzie to odbywało się a potem wymienił nazwisko osoby, na którą miał napaść, zabić i zabrać pieniądze. Okazało się, że ta osoba jest w tej samej celi. Był to Żyd, właściciel tartaków, bogaty człowiek, który wtedy wiózł wypłatę dla robotników. Napad nie udał się, bo w pierwszym samochodzie jechali policjanci, patrolujący okolicę. Bandyta ten należał do znanej na wschodzie Polski bandy "Muchy", bardzo poszukiwanego przez policję.
Nastrój w celi był różny. Przygnębienie było chyba przeważające, za wyjątkiem kryminalistów. Czasami. przychodziły do celi niesprawdzone wiadomości, które dodawały otuchy i inne, które ją odbierały. Bardzo często wybuchały spory z byle głupstwa, zarzuty, oskarżenia pod adresem 'władz za klęskę wrześniową. "Sprzedali nas, zabrali pieniądze i uciekli za granicę" było najczęstszym oskarżeniem na rząd i na marszałka Rydza-Śmigłego. Pochodziło to zwykle od ludzi klasy robotniczej i tych, którym w Polsce za dobrze nie powodziło się. Przez pierwsze kilka miesięcy byłem w depresji. Miąłem 20 parę lat, tak nie dawno miałem na sobie wojskowy mundur, broń, pełen entuzjazmu, że nie damy się Niemcom, dzisiaj jestem w celi bolszewickiej, więźniem i za co? To, “za co" trwało długi czas. Nie pomagało mi, że przecież tylu innych, takich jak ja jest razem ze mną, też pewnie pyta się, “za co"? Moje "ja" było za bardzo ujarzmione i wyjścia nie znajdowało. Ale nigdy moja depresja nie zmogła mnie do beznadziejności.
Po trzech miesiącach zostałem wezwany do śledczego. Był nim młody oficer NKWD. Przywitał mnie z uśmiechem: "Saditieś, Czesław Pietrowicz" wskazując krzesło: "Kuritie?"- zapytał? Przerzucił papierosa na moją stronę biurka, zapytał, jakie warunki życia mam w celi, odpowiedziałem, że dobre, bo zdaję sobie sprawę, że jestem w więzieniu. Bardzo szybko to potwierdził i uznał, że jestem człowiekiem kulturalnym. Po tym grzecznościowym powitaniu, przeczytał donos na mnie, napisany przez Białorusina, którego znałem a on mnie zapytał czy to jest prawda? Powiedziałem, że ani słowa prawdy tam nie ma, wtedy on zareagował mówiąc, że człowiek, z którym nie mam osobistych porachunków, nie mógłby napisać nieprawdy i zaraz przeszedł do właściwego przesłuchania. Były to jego pytania i moje odpowiedzi, które zapisywał a których było chyba ze 40. Na niektóre pytania odpowiadałem opisowo, czego on z zainteresowaniem słuchał. W pe'Nr1ym momencie zapytał czy w polskich szkołach uczono literatury rosyjskiej; odpowiedziałem, że nie -uzasadniając. Wtedy on po dłuższym uświadamianiu mnie powiedział, że w naszych szkołach była "durackaja programma" . Moje milczenie przyjął chyba za potwierdzenie. Przy końcu zastrzelił mnie pytaniem:, jaka była moja reakcja na przyjście Czerwonej Armii do Polski? Pomyślałem - jeżeli powiem, że mnie się to podobało to nie uwierzy a jeżeli powiem "nie", to wybije mnie kolbą rewolweru zęby. Zdecydowałem się na pośrednie i odpowiedziałem, że przyjście Czerwonej Armii do Polski podobało mnie się tak, jak jemu, jako patriocie, podobałoby się przyjście polskiej armii do Moskwy. Popatrzył na mnie, na zapiski, jeszcze raz na mnie, wziął pióro, zapisał pytanie i odpowiedź i przeczytał, pytając czy to jest zgodne.
Całe to przesłuchanie trwało chyba 5-6 godzin, wypaliłem tam 3 papierosy, ale chociaż na pozór było to chyba najgrzeczniejsze i najbardziej ludzkie przesłuchanie, wyczułem, co to jest NKWD. Wstając z krzesła nogi miałem ścierpnięte od siedzenia nieruchomo. Nie uwierzę w to, że ktoś może być bohaterem w obliczu tej organizacji. NKWD jest to formacja, której kontroli i wpływom podlega wszystko w kraju. Nie ma dziedziny życia, w której by nie miała wglądu, jak też nie ma osoby tak potężnej, która by nie mogła być obaloną przez nią. Jest wszystko wiedząca, ma długie ręce, którymi może sięgnąć na inne kontynenty, jest samowystarczalna, uzbrojona, ma nawet swoją artylerię.
Wiosną 1940 roku przewieziono nas do Brześcia n/Bugiem i w końcu osadzono w więzieniu „Brygidki". Było to więzienie przerobione chyba z klasztoru a znane Polakom z tego, że tam J. Piłsudski więził swoich przeci'Nr1ików politycznych na czele z W. Witosem, na początku 30-tych lat a według famy doglądał tę instytucję ppłk J. Beck, minister spraw zagranicznych. Tam przesiedziałem ponad rok. I znowu będąc przerzucany z celi do celi! spotkałem ludzi z rożnych warstw. Kryminalistów na ogół było mało. W celi “kaplicznej" widziałem wnuka Joachima Lelewela, profesora uniwersytetu Warszawskiego. Dużo ludzi skupiało się dokoła niego, był on postacią pociągającą z dużą dozą humoru. W tym też wiezieniu dostałem wyrok: 8 lat "isprawitielnych - trudowych łagierej".
Odbyło się to w bardzo prosty sposób: drzwi się otworzyły, NKWD'zista zapytał, jak to zwykle bywało, kto jest tutaj na literę “che", podałem swoje nazwisko, imię i "otczestwo", wyprowadził mnie do niedalekiej celi, tam inny NKWD'zista przeczytał wyrok, kazał podpisać i ... spowrotem do celi.
Niedługo potem przeniesiono mnie do celi, gdzie mieli być ludzie tylko z wyrokami. Okazało się, że nie wszyscy mieli wyroki. Nigdy nie można było zorientować się, czym kieruje się NKWD, żadne domysły nie doprowadzały do logiki ich myślenia.
Od czasu aresztowania, przeszło rok, nie mieliśmy możliwości kąpieli. Wszy, według popularnego powiedzenia rosyjskiego jest to "narodnyj skot", przepełnia ten "szeroki kraj" i , o dziwo, nie będąc pod kontrolą nieomylnej, rządzącej partii, rozmnaża się fenomenalnie szybko, bijąc wszelkie założenia i plany pięciolatek. Drugą plagą cel więziennych były pluskwy. Zamieszkiwały one szpary drewnianych prycz, ale masa tych stworzeń nie znajdywała miejsca w szparach, można było widzieć je przy dziennym świetle, podobne do osiadłego na drzewie roju pszczół. Nie wiem, czy jest na świecie przebieglejsze stworzenie od pluskwy. Nie ma sposobu uchronić się od niej, jest sprytna i mściwa, Gdyby postawić łóżko, którego nogi są zanurzone w miskach z wodą, to ona zbada sytuację, wejdzie po ścianie na sufit i będąc dokładnie nad ofiarą, spadnie, cel swój osiągnie i potem zamieszka razem, tworząc tę pierwszą komórkę socjalistycznego związku.
Złą praktyką było staranie się zmniejszenia ich ilości przez wypalanie. Następna noc wykaże, że te, które pozostały przy życiu, tną bez miłosierdzia. Plamy na skórze, dają dowód i ostrzegają, że wszelkie zakusy na ich życie jest bezcelowe i będą pomszczone. Pcheł stosunkowo nie było dużo - zresztą czy one mogłyby znieść konkurencję?
Teraz więc po wyroku, będąc już ściśle związanym z "Wielkim Związkiem" mięliśmy możność korzystania z łaźni raz na dziesięć dni. Rozkosz kąpieli ocenić może ten, kto się wykąpał w rosyjskiej bani, używając sowieckiego mydła i wszystkich ulepszeń wprowadzonych przez nowy, przodujący system. Jest to przede wszystkim "woszobojka". Jest ich dwa systemy: pierwszy, zabijanie wszy gorącą parą, po czym wszy zostają żywe z uśmiechem na ustach a tylko futrzane części garderoby kurzą się do połowy ich wielkości. Drugi system - gorące, suche powietrze, które czasami spala ubranie lub jego części.
Po półtora roku pobytu w więzieniu, mając na sobie fragmenty bielizny, skarpetki bez pięt, bez kąpieli, człowiek powoli zaczyna realizować swoją sytuację i doceniać to, czego przez ten czas brakowało. I to jest pierwszy etap w formowaniu "sowieckiego człowieka", Wiadomości ze świata, jak nazywano z wolności, nie mieliśmy żadnych. O klęsce Francji dowiedzieliśmy się chyba pół roku później z kawałków gazet, które dawano nam do kręcenia papierosów z machorki. Ta wiadomość ostudziła nadzieje na rychłe zwolnienia, którymi "prorocy" łudzili się. Nie pozostawało żadnej wątpliwości, że będziemy wywiezieni w głąb Rosji, ale dokąd, co będziemy robić, nie mieliśmy pojęcia. Charakterystyczne, że ci ludzie nie chcieli w swoich rozmowach wymieniać Syberii, gdzie nasi przodkowie byli zsyłani za carskich czasów.
Niektórzy twierdzili, że na zsyłce wyrok może być skrócony przez szybsze wykonywanie normy. Inni zaprzeczali, powołując się na jakieś fantastyczne dowody a to, że gen. Sikorski został naczelnym wodzem połączonych sił francusko-angielskich, to wiedzieliśmy już na początku 1940 roku!!!
Był to 28 maj 1941 roku. Bez żadnych zapowiedzi lub przygotowań załadowano nas do towarowych wagonów a położenie lokomotywy wskazywało, w jakim kierunku pojedziemy. W wagonie były zakratowane okna, których kraty opleciono dodatkowo drutem kolczastym a w środku wagonu zrobiona była dziura w podłodze, 'WSKAZUJĄCĄ, że podróż będzie długa.
Jedzenie, które otrzymywaliśmy przez cały czas było jednakowe: solona ryba i chleb. Pragnienie dokuczało bardzo, bo raz dziennie dawano nam mały kubek wody na osobę. Drugiego dnia pociąg zatrzymał się na małej stacji i tam udało się niektórym wyrzucić grypsy, które sprytnie chwytały kobiety przybyłe na stację słysząc wołanie z pociągu: chleba, chleba! Były to Polki odpędzane przez NKWD'zistów, niekiedy bite kolbami. W ten sposób moi rodzice dowiedzieli się, co się ze mną dzieje. Drugi postój był w Moskwie na północnych peryferiach miasta. Mogłem widzieć zarysy Kremla i cebulaste wieże św. Bazyla. Potem pociąg kontynuował w dalszym ciągu na wschód, dopiero po przejechaniu olbrzymiej rzeki Wołgi, skierował się na północ.
Krajobraz tej części kraju jest raczej monotonny, równina, zaludnienie rzadkie, mało było widocznych nowych osiedli czy domów, raczej stare, zapadające się. Budynki kołchozowe dawały się odróżnić.
Po dwóch tygodniach jazdy w dzień i w noc krajobraz stał się raczej dziki, prawie nie zamieszkały. Od miasta Perm, zwanym wtedy Mołotow, wjechaliśmy w las. Widoczne było, że ten szlak kolejowy nie jest stary, wniosek, że został zbudowany przez nowy reżim, rękami niewolników.
Ta ciągła jazda, oddalanie się od kraju, zwiększająca się odległość, ciągle wzrastająca, i ten krajobraz wprowadzało mnie w zadumę.... Czy ja będę mógł pokonać tę przestrzeń wracając i czy ja będę kiedykolwiek wracał? Nie starałem się dać odpowiedzi a patrząc na innych, widziałem u nich tę samą zadumę.
Z czasem lasy zaczęły się ukazywać niższe, bardziej anemiczne a w podziw wprowadzały białe noce. Trudno było zauważyć, kiedy jest w ogóle noc, była to druga połowa czerwca, kiedy u nas dzień był najdłuższy. Wreszcie wyjechaliśmy z lasów. Po obu stronach torów rosły już tylko duże krzaki a ziemię pokrywał mech. Wodę, którą dawano nam do picia z rowów była koloru brązowego a dla nas spragnionych, wydawała się bardzo dobra.
Wreszcie dojechaliśmy do końcowej stacji kolejowej Kożwa, leżącej nad rzeką Pieczarą, płynącą na północ do morza lodowatego, którą to mieliśmy kontynuować naszą podróż. Musieliśmy czekać w wagonach aż formalności zostaną załatwione, to znaczy, zostaniemy otoczeni strażnikami i psami. W międzyczasie wciągano trupy, zwykle ludzi starych. Kiedy pochód został uformowany, padło ostrzeżenie: "krok w lewo, krok w prawo , konwój strzela bez uprzedzenia". Byliśmy tak spragnieni, że od razu po wejściu na teren obozu, kilku z nas weszło do pierwszego namiotu. Udało mi się szybko wycofać, bo był to namiot złodziei i bandytów, którzy od razu rzucili się odbierali tobołki. Trwało to krótko, pokrwawieni byli po jednej i drugiej stronie.
Zajęć tam żadnych nie mieliśmy, za 'wyjątkiem zbiórek gdzie liczono czy kogo nie brakuje. Obóz był mało strzeżony a wszystkie funkcje obozowe były w ręku więźniów, kryminalistów. Ten system panuje w całym Archipelagu Gułag. Przez kilka dni można było odprężyć się i popatrzyć jak wygląda to życie obozowe, chociaż to nie był rzeczywisty obóz pracy, był to tylko obóz przejściowy. Za pomieszczenia dla więźniów służyły namioty, baraki były dla NKWD'zistów a za pojedynczym drutem kolczastym stał jeden niewielki, odosobniony barak dla kobiet. Nie zwróciłby on mojej uwagi, gdyby nie to, że któregoś dnia zebrało się przy tym drucie kilkaset osób. Dołączyłem do nich i zobaczyłem młodą, przystojną kobietę w eleganckim futrze, w jedwabnych pończochach, 'Włosy wskazywały, że niedawno była u fryzjera, idąca z wiadrem do 'wody. Jej wysokie obcasy lakierowanych pantofli, bardzo nie pasowały do chodzenia po mchu tundry a w ogóle była to zjawa nie do uwierzenia na tym horyzoncie i wśród tych ludzi. Kto ona jest - pytałem? Ludzie nie wiele wiedzieli, sami chcieli się dowiedzieć. Ktoś powiedział - Amerykanka! W jaki sposób ona tutaj dostała się? Ale odpowiedzi nie było. Przyniosła 'wodę do baraku, weszła do środka, na zewnątrz stała Rosjanka przyglądając się w jej lustrze oprawnym w metal z rączką. Stojący obok niej miejscowy, wziął to lustro, obejrzał i zamierzył się rozbić je o ścianę baraku. Rosjanka odbierając powiedziała: "astaw eto, durak" . Produkt zgniłego Zachodu w dodatku ładny był znienawidzony w tym kraju. Może nigdy bym się nie dowiedział, kim była ta "Amerykanka", dopiero później dowiedziałem się od jednego, który jak ja musiał obserwować ją razem ze mną. Była to urzędniczka ambasady St. Zjednoczonych w Moskwie, która jechała pociągiem do Archangielska, aby stamtąd odjechać okrętem do kraju. Z tego pociągu została zdjęta razem z bagażem przez NKWD i dostarczona, do Kożwy. Dalsze jej losy nie są mi znane za 'Wyjątkiem, że tej nocy została zgwałcona.
Czy ten wypadek doszedł do wiadomości 'Władz USA? Przypuszczam, że tak. Ja o tym nikomu nie meldowałem, ale zrobił to ktoś inny. I cóż z tego mogło wyniknąć? Nic innego jak to, co było ze sprawą sierżanta brytyjskiego, który uciekł z obozu niemieckiego na terenie Polski i dostał się do bolszewików a oni urządzili go w podobny sposób. O nim zameldował angielskiemu "security" polski oficer na środkowym wschodzie i otrzymał po kilku dniach odpowiedź: "Proszę o tym głośno nie mówić; my jego uważamy, że zginął na wojnie; dobre stosunki z Rosją stawiamy na piervvszym miejscu".
W drodze z Kożwy do Workuty tym razem barką, ciągniętą przez holownik, dowiedzieliśmy się o wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej. Teraz miny Polaków rozjaśniły się: "no a czy ja panu nie mówiłem, że ja coś na ten temat przewidywałem mówił jakiś pan drugiemu jakiemuś panu - no to teraz Niemcy nas oswobodzą, przyjdą tutaj, przecież nas jest tak dużo i coś znaczymy... !
Wreszcie osiągnęliśmy cel drogi. Była to ostatnia przystań na rzece Usa, wpadająca do Pieczony, która się nazywa Workuta, "Workut-Stroj".
Była to stacja gdzie następował przeładunek zaopatrzenia dla Workuty i dla węgla z Workuty. 60 km od tego miejsca były wielkie kopalnie węgla, który był przewożony wąskotorówką, tutaj ładowany na barki i spławiany na południe. Całe to olbrzymie przedsiębiorstwo było obsługiwane przez, W1ęznlow: Inżynierów, robotników, administracji i obsługi fachowej. Nikt za pracę nie otrzymywał wynagrodzenia; jedno, co więzień otrzymywał to było liche ubranie i jedzenie. Jedzenie otrzymywało się w zależności od wyrobienia "normy" i w praktyce wyrażało się numerami "kotłów". Za wyrobienie 100% normy otrzymywało się ,,2-gi kocioł", tj. zupę, kaszę i kipiatok", do tego porcja chleba niewiadomej wagi, co nie było istotne, bo był niewypieczony, ciężki. Przy pierwszym kotle porcja chleba była mniejsza i nie było kaszy. Po za tym był kocioł karny, gdzie dawano małą porcję chleba i tylko kipiatok. A żeby więźniowie znali mores, był też karcer, gdzie skazańcowi mogli zabrać ubranie i zostawić go bez względu na porę roku. Nie zawsze ukarani karcerem wychodzili żywi. Dobijanie też nie było rzadkim wypadkiem. Znałem tam jeszcze dwa kotły 3-ci i 4-ty, ale nie jadłem, bo były one dla stachanowców i uprzywilejowanych. Te kotły i procent wyrobienia normy, zależał od brygadiera. Jeżeli dało mu się np. sweter, to można było przez 2-3 dekady dostać 120% równających się 3 kotłowi. Ale ile swetrów ludzie mogli mieć?
Na początku dostaliśmy brygadiera Polaka, kt6ry dostał tę funkcję od komendanta obozu za piękne palto na futrze, ale po miesiącu strącił posadę i poszedł do roboty. Był on jednym z nas, z tego samego transportu, urzędnik magistratu z Białegostoku, którego aresztowali i zamknęli razem z kluczami do ratusza. Po nim przyszedł Turkmen, kryminalista Mamiedow i przy nim zacząłem otrzymywać pierwszy kocioł. Tak zwany "polityczny" więzień nie mógł piastować funkcji brygadiera.
Kiedy płynęliśmy barką dodano nam do chleba trochę margaryny. I znovvu zaczęły się filozoficzne dociekania, “dlaczego oni to robią?". Ta drobna zmiana stawała się zjawiskiem o znaczeniu międzynarodowym.
Na nasz pierwszy obiad, już na terenie obozu, zaprowadzono do jadalni, do stołów, tam miejscowi "kelnerzy" podawali indywidualnie zupę, kaszę i chleb. Może równie zaskakującym było podanie łyżki do jedzenia. Kiedy ta zgłodniała masa jadła, naczelnik obozu przechadzał się uśmiechnięty miedzy stołami pytając od czasu do czasu "czy wy kiedykolwiek tak jedliście?" Na ląd z barek wyszliśmy 1 lipca 1941 roku. Był piękny słoneczny dzień, ciepły, dokoła panowała cisza, ptaków ani owadów tam nie widziałem. Workuta leży za kołem polarnym, na wschód od nas, widoczne jak na dłoni święciły się góry Uralu i chociaż zdawało się, że są niedaleko, jakieś 8-10 km, były one w rzeczywistości oddalone o 120 km. Ze zwierząt widziałem jedynie renifery, którymi tubylcy "Komiki" (Komi SSR) przyjeżdżali sankami po mchu, zabijali jednego z nich wymieniając mięso za jakieś produkty z NKWD. Kiedy nastały noce widać było fascynujące zjawisko zorzy polarnej. Była ona nad naszymi głowami, ciągnąca się dalej na północ; fantastyczne, poruszające się i zmieniające się kolory; słychać było jej nikły szum w tej absolutnej nocnej ciszy, piękne zjawisko, tak jak i cały ten kraj, ginący w bez-kresie pustki.
W drugiej połowie lata pojawiły się komary. Miliony tych owadów migotały w powietrzu. Więźniom wydawano płócienne rękawice i siatki na twarz, bo komary obsiadały odkryte części ciała i cięły niemiłosiernie. Może to brzmieć komicznie, że załatwianie potrzeb fizjologicznych w dziennej porze było nie byle, jakim przedsięwzięciem.
Pierwsza praca, na którą wysłano naszą brygadę, było zdejmowanie mchu na płaskiej przestrzeni dla lądowania samolotów. Była to bardzo ciężka praca. Czas pracy był 12 godzinny, dojście i powrót były dodatkowe 1-2 godziny. Reszta doby zostawała na spanie, jedzenie, zbiórki i parę razy na tydzień na wysłuchiwanie politruka. Byliśmy przerzucani na dorywcze roboty, ale w zasadzie pracowaliśmy przy rozładowywaniu wagonów z węgla na taśmę, która z kolei zsypywała go na barki. Była to też ciężka praca i nie trudna dla brygadiera do kontrolowania i poganiania. przy tym dochodziło do ostrej wymiany słów. Brygadier straszył karnym kotłem i rugał oprócz tego. Jak Rosja Rosją to ruganie, używając ordynarnych słów, było zawsze rzeczą powszednią; bolszewicy dodali do tego nowe słowa, tworząc swego rodzaju nadbudówki, które tworzą piętra i nazywając "wialiko etażnym ruganiom", po polsku znaczyłoby ruganiem wielopiętrowym. Tam dowiedziałem się, że być pokornym wobec zwierzchnika albo równego jest niekorzystne. Należy okazać się hardym, nieustępliwym, odpowiednio rugnąć, postawić jego mamę pod pręgierz itd.
Najlepszą pracą było przesypywanie mąki z zamoczonych worków. Pracę tę wykonywali wyłącznie Polacy. Mąka była produktem spożywczym a więc każdy, kto przy tym pracował ten kradł. Polacy mieli opinię, że nie umieją jeszcze kraść i to niedołęstwo narodo'N9 było przez władze wykorzystywane. Ale nie sztuka była wsypać mąki do woreczka, kieszeni lub związanych trokiem kalesonów, sztuka było wnieść ją do obozu przez bramę, gdzie odbywała się rewizja. Pracował ze mną w tej samej brygadzie młody, silny ksiądz franciszkanin. Trzymaliśmy się razem; on miał kociołek do jedzenia z nakrywką, ja nie miałem nakrywki. Zaproponowałem, żeby wziął mąki do kociołka i tak przeniósł przez bramę. Odmówił stanowczo, jako, że to nie uchodzi. Zrobiłem to za niego i udało się. Na bramie obmacali mnie od czapki do stóp a w kociołek nie zajrzeli!
W baraku był zainstalowany skrzeczący głośnik radiowy, z którego nie można było coś zrozumieć, poza tym wszystko było nieciekawe. Ale mimo wszystko posłyszałem jednego dnia coś z Mickiewicza przez ten głośnik i zaraz potem stało się: Polacy będą zwalniani - Polacy pójdą do wojska polskiego - porozumienie między rządem polskim w Londynie i rządem ZSSR. Jak można było w to uwierzyć po tym wszystkim, co było i co nam mówiono? Złośliwi Litwini pokpiwali z nas, że nas nabierają.
W tych dniach dostałem "panos”, czyli biegunkę. Tej choroby tam nie leczą. Starałem się dostać się do "Iek-poma" ale bezskutecznie. Po zabiegach o pomoc sanitariusza, Polaka, dostałem się wreszcie. "Lek-pom" zapytał dobrotliwie o co chodzi i powiedział, że to nie jest groźne a jeżeli tak, " to... padochniesz!" Ponieważ miałem temperaturę, dał mi 2 dni zwolnienia. Drugiego dnia zarządzono zbiórkę 'Wszystkich obecnych i wtedy dwaj oficerowie NKWD oznajmili nam oficjalnie o zwolnieniu. Mamy czekać na transport, to jest na te same barki, które nas tutaj przywiozły, ale do czasu odjazdu wszyscy muszą pracować jak dotąd, na tych samych warunkach. Tego samego wieczora dwóch z naszego obozu zostało zwolnionych. Chyba ze 200 osób otoczyło ich i oglądało, niektórzy dotykali ich, czy to są prawdziwi ludzie.
Kiedy wróciłem do pracy po zwolnieniu, wykopałem dołek w 'Węglu do poziomu podłogi wagonu i gdy zacząłem rzucać łopatą węgiel na taśmę, posłyszałem jak Mamiedow wywołał moje nazwisko; czego chcesz, zapytałem? Ty wolny, schodź na dół i daj papierosa. Masz papierosa, sobaka, ostatni raz, no a czując się niezależny od niego, rugnąłem swobodnie! Tak już przyzwyczaiłem się do okraszania mowy a cóż dopiero przy takiej okazji.
Wiadomość ta prawdziwa, bo przecież słyszana przez tak wielu, poruszyła wszystkich. W naszym podobozie byli wszyscy niedawno wcieleni do "Wielkiego Związku": Estończycy, Łotysze, Litwini i Besarabowie. Oddzielono nas teraz od autochtonów, aby sowiecki człowiek nie zaraził się od jakiegoś niezdrowego powiewu z zachodu. Człowiek sowiecki osiągnął już ten pierwowzór, teraz jest na drodze drugiego etapu a przecież jest jeszcze trzeci, kiedy ten człowiek stanie się ideałem sowieckiego człowieka. Tylko czy on nim się stanie?!
Zdaliśmy łopaty, rękawce i nakomarniki a potem staliśmy w kolejce na "spowiedź" do NKWD'dzisty, po "udastawierenie" i w trzeciej kolejce do wypłaty na podróż: 15 rubli dziennie na 15 dni. Drugiego dnia z workami, stanęliśmy w kolejce do sklepu, dla wolnych, gdzie mogliśmy kupić za 80 rubli 2 bochenki chleba (białego), pszennego, kilo sera, 4 śledzie (królewskie) i papierosy. To było coś nie z tego świata! Każdy z nas teraz mógł w spokoju odkrajać sobie kawałek tego tak smacznego chleba, położyć nań plasterek sera i popić "kipiatkom" bez pośpiechu i nie pracując! Iluż to ludzi w tym "szerokim kraju" tego pozazdrości a tu nienawistni "Palaki" żrą ten sowiecki dorobek! Trzeba było być bardzo ostrożnym z tym prowiantem, pieniędzmi, a w ogóle po ciemku nie wychodzić z baraku.
Już teraz jako ludzie wolni, poszliśmy bez eskorty do łaźni. W tej łaźni byłem kilka razy przedtem, ale nie zawsze był czas na zmycie mydła. Teraz wolny człowiek mył się bezceremonialnie, długo. Wchodząc do łaźni można było oddać koszulę i kalesony i dostać czyste, co w świadomości chyba każdego, widoczny jest ten postęp kultury, czym chyba żaden kraj na świecie tak się nie chlubi jak "Wielki Związek". Jedyne dwie kobiety młode w całym tym obozie przyjmowały i wydawały bieliznę przez okienko. Trzeba było przed nimi i pod ich nadzorem rozebrać się i oddać bieliznę. Słyszałem jednego razu ich przekomarzanie się z mężczyznami. Słuchałem nie wierząc własnym uszom.
Oczekiwanie ma transport trwało nie długo. Wyruszyliśmy 17 września 1941 roku na jednej z barek z tym prowiantem a ja - dodatkowo - z biegunką. Była to już jesień, dni robiły się krótkie i zbliżała się polarna noc. Kiedy wyjechaliśmy w rejon lasów zobaczyliśmy je w całej ich jesiennej krasie. Jedynie może tylko Kanada z tym pięknem porównać się. Po dotarciu do brzegu, załadowano nas do kilku wagonów towarowych i ruszyliśmy ma południe. Mój stan zdrowia pogarszał się. Jeść już nie było mi wolno, a temperatura wzrosła. Nie wiadomo, z jakich powodów pociąg zatrzymywał się w lesie, czasami dwa razy dziennie i wtedy ludzie wysypywali się z wagonów ma zbieranie czarnych jagód. Takich jagód nigdzie ani przedtem ani potem nie widziałem, były duże, soczyste... i było ich bardzo dużo. Ktoś rozpalił ognisko, gotował wodę z rowu przy torze kolejowym a ja gotowałem te jagody, gniotąc je w kociołku. Na gwizdek lokomotywy trzeba było się śpieszyć do wagonów, bo pozostanie w lesie, to śmierć. Wilków było dużo. Gotowałem te jagody, popijałem ten sok i po dwóch dniach ustała biegunka. Dowiedziałem się potem, że to jest stare, znane lekarstwo. Podobnie było ze mną w Iraku, ale tam wyleczyłem się pomidorami.
Pierwszy postój był w Kotłasie, gdzie dostaliśmy jeszcze trochę rubli i trochę chleba. W tej miejscowości stanąłem po zakup chleba o 8 wieczorem jako ósmy w kolejce, rano byłem 60-ty a o 10 rano zrezygnowałem z kolejki i chleba. Pijani złodzieje odepchnęli stojących całą noc i wykupili wszystek chleb. Tam też napatrzyłem się na polskie rodziny dążące niewiadomo, dokąd z dziećmi, starymi. I ze wszystkimi bambetlami, które zabrali ze sobą. Był to przygnębiający widok, bo nikt nimi nie zajmował się i nie dbał. A śnieg zaczynał padać.
I znowu ruszyliśmy pociągiem na południe bez zaopatrzenia. Głód dokuczał, co raz więcej. Na postojach, na stacjach, co raz więcej ludzi urywało się z transportu w poszukiwaniu jedzenia a po odejściu pociągu, gonili go pociągami osobowymi, bez biletów na utrapienie konduktorów, którzy jeżeli mogli, wypychali jadących w biegu. Tak został mój towarzysz, ksiądz franciszkanin, ale po kilku dniach zjawił się w wagonie - dogonił! Ta sytuacja była bardzo dokuczliwa dla władz. Jedyne NKWD mogło temu zaradzić i odtąd aż do końca pobytu w ZSSR, uciekaliśmy się do opieki tej potężnej organizacji. Otrzymywaliśmy, więc raz na dzień jedzenie na stacjach i tak zbliżyliśmy się do Buzułuku, dokąd byliśmy skierowani. Na pobliskiej stacji dowiedzieliśmy się, że przyjmowanie do wojska jest skończone i pociąg ruszył dalej, do Taszkientu a potem południową koleją dojechaliśmy do miejscowości Farab nad rzeką Amu-Daria i stąd znowu barkami, popłynęliśmy ma północ.
Zaczął się głód, żadnych postojów nie było, rzeka płynęła przez pustynię - zostaliśmy pozostawieni własnemu lasowi. Zatrzymaliśmy się koło miasta Nukus, już niedaleko jeziora Aralskiego i tam wysłano nas do pracy grupami na kołchozach w pobliżu m. Kungrad. Zbieraliśmy bawełnę na polach, dostawaliśmy marne wyżywienie i tak dotrwaliśmy do marca 1942 roku. Pocztą pantoflową powiadomiono nas, że kto chce iść do wojska ma pójść i stanąć przed komisją lekarską. Tam też udałem się i stanąłem w stroju adamowym przed lekarzem Polakiem i kobietą Rosjanką. Już mnie nie dziwiło, że tam gdzie się rozbierało, były kobiety a gdzie kobiety były nagie, to obecność mężczyzn była nieodzowna.
Wreszcie przyszedł ten dzień, kiedy NKWD'zista kazał ruszać natychmiast z rzeczami. Załadowano nas na barki, nie dano żadnych informacji a brak jedzenia był już naturalną rzeczą w tym kraju. Mieliśmy jednak nadzieję, że teraz na pewno idziemy do wojska i że ta męka się skończy. 8 grudnia 1941 roku barki zatrzymały się w Turtkulu, wysadzono nas na ląd, bo tego dnia Japończycy napadli na Pearl Harbour. Kazano nam iść do pracy na kołchozy, ale nie wywierano przymusu.
Mając trochę czasu, włócząc się po mieście wstąpiłem do budynku, który miał być czymś w rodzaju muzeum. Było to raczej miejscem samo-reklamy sowieckiej, którą nie wiadomo kto oglądał. Zobaczyłem na ścianie dużego formatu mapę Polski i zachodnią część Rosji, przedstawiająca zwycięstwo Czerwonej Armii nad Polakami w 1920 roku. Z tekstu na mapie wynikało, że w czasie rewolucji bezpieczeństwo ZSSR zostało zagrożone przez burżuazyjnych "biało-polaków' i rząd sowiecki nie miął innego wyboru, jak tylko odepchnąć napastników aż pod Warszawę, po czym Polakom odechciało się dalszych napadów na sąsiada.
Nasza piątka zdecydowała się oderwać się od tej raczej nieprzyjemnej masy, poczym uzbecka arba zawiozła nas do kołchozu "Krupskaja" odległego a 10 km, co nam odpowiadało ze względu na możliwość utrzymania kontaktu na wypadek wyjazdu.
Dobrze nam tam nie było, ale nawiązaliśmy dobre sąsiedzkie stosunki z Uzbekami, kiedy dowiedzieli się, że nie jesteśmy Rosjanami. Ale w grudniu spotkało nas nieszczęście, bo przybyło do naszego kołchozu 20 Polaków, którzy nas na początku okradli z małego zapasu mąki a w ogóle orzekli, że pracować nie będą. Na nasze namowy, żeby, chociaż dali pozór pracy, odmówili. Wobec tego prezes kołchozu odmówił fasunku mąki dla nich, motywując, że on nie przyjął ich na utrzymanie, ale do pracy. Nie wiadomo dlaczego tak samo odmówił nam tej racji żywnościowej, którą od początku dostawaliśmy. Stanęliśmy wobec kolejnego głodowania, niesłusznie ukarani, a miejscowe NKWD uważało, że kołchoz ma rację i nie zareagowało zupełnie. Postanowiliśmy wziąć sami to, co się nam należało, to znaczy ukraść mąkę z magazynu. Plan został bardzo dokładnie opracowany, wyznaczono funkcje, czas i w ogóle całą operację. Żaden z naszej piątki nie miał doświadczenia w tych sprawach ale liczyliśmy, że to powinno udać się. Niestety ze względu na większe bezpieczeństwo, musieliśmy przyjąć do spółki tych 20. Przewodził temu mój brat, który miął zrobić podkop pod ścianą magazynu, ja miałem prowadzić kohorty po łup. W bezksiężycową noc, kiedy ludzie już spali, ruszyliśmy do akcji. Na przylegającym cmentarzu ukryliśmy się wśród grobów i czekaliśmy aż drzwi magazynu zostaną otwarte od środka. Ludzie brali ciężkie 80 kg worki z mąką nie licząc się, że tego nie doniosą a późniejsza rewizja wykryje te worki. Ja wziąłem pół worka i z tym ruszyłem na drugi cmentarz, gdzie schowałem go w częściowo rozwalonym grobie. Pośpiech, ciężar i strach przed krzykiem, który posłyszałem mało nie doprowadził mnie do porzucenia zdobyczy, ale zaciętość dodała mnie sił. Kiedy wróciłem do domu dowiedziałem się, że mojego brata o mało nie złapał stróż a w ogóle ta cała kradzież nie udała się jak planowano. Na drugi dzień odnalazło się wszystko, co zostało skradzione za wyjątkiem mojego worka. Idąc po nitce do kłębka, NKWD'zista aresztował mojego brata, zabrał go do aresztu w Turtkulu, tam dzięki jego przytomności umysłu w czasie badania, został zwolniony.
Kradzież na małą skalę w tym kraju nie jest wielkim przestępstwem, natomiast wielkim przestępstwem jest jakieś nieopatrzne słowo, np. o jakości nitki lub innego produktu krajowego a pochwalenie zagranicznego, równa się wrogością do panującego systemu. W marcu 1942 dowiedzieliśmy się, że jedziemy dalej. Sąsiadka napiekła nam "Iepioszek" - placków z tej "zorganizowanej" mąki, załadowano nas na 3 barki, dano żywą krowę na mięso i jakiegoś innego prowiantu. Humory naszych ludzi bardzo się poprawiły. Było wśród nas kilka kobiet, które zorganizowały poetycki wieczorek, śpiewano piosenki, pogoda była dobra i jakoś stało się, że był humor i przyszło pewne odprężenie
Pierwszej nocy holownik zakotwiczył się przy brzegu a koledzy wyszli ma brzeg zobaczyć, co tam jest dalej. Właśnie, stosunkowo niedaleko od brzegu był sowchoz i było tam 28 krów. Nasi rodacy, bezszelestnie, zaprosili te je na brzeg rzeki przy barkach i tu okazali swoje prawdziwe zamiary: zarznęli je. Rano barki przypominały nasze polskie jatki, chociaż tego nie było aż tak wiele, bo przecież na barkach było około 3 tysiące chłopa!
Nie wiedzieliśmy co powie komendant konwoju, NKWD-dzista, płynący ma holowniku, kiedy się dowie. Mówiono, że na holownik dostarczono pół krowy, ale ta wiadomość nie została sprawdzona i wątpię czy to była prawda. Ja bym tego nie zrobił chociażby dlatego, że dali nam ma barki tylko jedną.
Następnej nocy holownik zakotwiczył dalej od brzegu, ale powiał wiatr, podepchną barkę do brzegu a nasz naród tylko na to czekał. Powtórzyło się wszystko dokładnie zeszłej nocy, ale tym razem na skraju sowchozu stali Uzbecy z widłami i kosami. Nie pozostało nic innego jak maszerować z powrotem i tak zrobili, za wyjątkiem jednego, który przyjechał na samotnym osiołku i który niesłusznie, zjedliśmy zamiast krów.
Zdążając do celu tj. portu Farab, zobaczyliśmy na brzegu sznur NKWD-zistów z karabinami i sztykami. Czego innego można było się spodziewać? Wiadomo im było, jak poborowy jedzie do wojska więc trzeba uważać na publiczne mienie! Tak jest od niepamiętnych carskich czasów, że "nowobrańcy" - poborowi rabują wszystko w czasie podróży. Jeżeli pociąg zatrzymał się na stacji, to cała grupa poborowych wpadała na dworzec, ograbiała bufet i niszczyła wszystko, co można było zniszczyć. Jeden był sposób zapobieżenia temu: poborowych wsadzano do bydlęcych wagonów, które były zamykane od zewnątrz i takie pociągi zatrzymywały się między stacjami.
Tym elementem poborowym byliśmy w tym wypadku my. Ponieważ wśród nas była już organizacja wojskowa, wezwano wyższych stopniem oficerów do biura NKWD, a nam kazano opuścić barki i wsiąść do pociągu, tym razem osobowego. I tu nastąpił sprzeciw: "oddajcie oficerów, to my zejdziemy z barek". "Nie, wy zejdźcie z barek a potem wrócą oficerowie!" "My wam nie wierzymy!" "Dajemy wam słowo honoru. U was nie ma honoru!" I tak to się ciągnęło, aż nie było innego wyjścia i niedługo potem wrócili podstępem zabrani oficerowie. Pociąg pognał południową linią na wschód i dotarł bez przerwy do Kermine, miejsca MP. Myślałem, że to już koniec tej złej podróży, ale nie był końcem dla mnie i innych. Dostaliśmy rozkaz kontynuować podróż do Dżałał-Abad do 5DP.
I znowu zaczęło się to koszmarne podróżowanie w dodatku na własną rękę. Prowiantu ma drogę dostaliśmy mało a więc jazda na głodno i zdobywanie wejścia do wagonów w razie przesiadek własnym przemysłem. Bilet nie był dowodem, że można wejść do wagonu, trzeba było pchać się na siłę, będąc spychany i to nawet w ruchu pociągu.
Ale dojechaliśmy do Ożałał-Abad, przespaliśmy się w czaj-chana skąd rano nas wygnano, bo nie mięliśmy rubla za nocleg i udaliśmy się na komendę placu. Tam zmierzono nas od stop do głów i oświadczono, że do wojska już od dawna nie przyjmują. Trzeba było zabiegać dalej, tłumaczyć i wyjaśniać a wreszcie przypomnieć, że my też jesteśmy Polakami; następował uśmiech, rozkładanie rąk, że to wszystko zrozumiałe ale..... Wreszcie powiedziałem, "czy wojska techniczne z doświadczeniem wrześniowym nie mają znaczenia dla formującej się armii?"
Telefonowano do czynników wyższych i przychylono nam nieba, odsyłając na stację zborną, zastrzegając sobie prawo ostatecznej decyzji. Od momentu organizacji polskiego wojska do naszego przyjazdu minęło nie wiele czasu, ale już niektórym odrosły piórka.
Po kilkunastu dniach oczekiwania, poprowadzono nas do łaźni, wydano nowe sorty mundurowe i wcielono do oddziałów. Nasz 5 batalion saperów stał w Ożałał-Abad, inne pułki dywizyjne stały w promieniu kilku kilometrów od tego miasteczka.
Tak jak przy wszystkich innych oddziałach, przycupnęły się rodziny cywilne, tak i my mięliśmy swoje. Pobierały z kotła to samo, co i my, a cukier i chleb był z góry odejmowany od porcji żołnierskiej. Ta pomoc żywnościowa i inna, jaka była w granicach możliwości, nie wyszła entuzjastyczne z dołów, była ona nakazana z góry i nikt z żołnierzy nie szemrał, że nie otrzymywał pełnej porcji. Nie trzeba chyba dodawać, że żołnierz i bez tego obciążenia nie otrzymywałby pełnej racji żołnierskiej, jaka przysługiwała żołnierzowi rosyjskiemu. Znane to jest, że kiedy Armia Polska w ZSSR liczyła około 80 tysięcy, racje żywnościowe wydawane Polakom były na 44 tysiące. Nigdy żywienie osób cywilnych na terenie rosyjskim nie było brane pod uwagę 'Władz ZSSR, odwrotnie, stawiane były zarzuty, że polskie wojsko zajmuje się cywilami, którzy powinni pracować i zarabiać na jedzenie. Przez nasz batalion przewinęła się gromada dzieci-sierot, które przed naszą ewakuacją wyjechały do Indii.
Zajęć wojskowych nie mieliśmy za dużo. Brak było sprzętu do ćwiczeń i tego wszystkiego, co jest potrzebne do szkolenia saperów. Podobnie było i w innych rodzajach broni. 5 DP uważana była za najlepiej wyposażoną i najlepiej wyszkoloną, ale nie przez polskie dowództwo.
Stalinowi chodziło o to, aby nasze dywizje wysyłać na front pojedynczo, co było sprzeczne z umową zawartą między gen. Sikorskim a Stalinem. Gen. Anders zwrócił Stalinowi ma to uwagę.
Wiadomym było, że wyjedziemy z Rosji gdzieś do kolonii angielskich, potem stało się wiadomym, że do Persji. Pierwsza ewakuacja nastąpiła wiosną 1942 roku.
Żołnierze, kiedy po trochu dochodzili do sił, jak to zwykle bywało, dostawali humor i słychać było śmiech. W rozkazach dziennych, podających program zajęć, było przewidziane pół godziny na bicie wszy. Brzmiało to w moich uszach jak coś wstrętnego - w wojsku? Ale to fakt, że nie jesteśmy w Polsce, ale w Rosji, a wesz rosyjska nie opuści żołnierza nawet w największych jego trudnościach!
Wyjście do miasta było dla żołnierzy zabronione. Władze miejscowe nie życzyły sobie kontaktów ich ludzi z Polakami. Pewne nieliczne kontakty i znajomości były jednak zawierane. Działy się czasami wprost humorystyczne zajścia, kiedy Rosjanka, po zapadnięciu zmroku, czołgała się w stronę namiotu jej ulubionego, nawołując, aby on przyszedł do niej. Kiedy przyszła druga i końcowa ewakuacja, wszystkie te, które miały znajomości wśród Polaków, zostały osadzone w więzieniu ale nie aresztowane. Powiedziano im, że wyjdą z więzienia po wyjeździe Polaków.
Na parę tygodni przed naszym wyjazdem, zaczęliśmy otrzymywać w puszkach boczek, masło, beef i marmoladę. Nie wiedzieliśmy skąd się to wzięło. Wiedzieliśmy, że jest z Anglii i przypuszczaliśmy, że to jest "żelazna porcja", którą dowództwo chce wydać a nie zostawić. Tak samo przyszedł rozkaz, bardzo ścisły, żeby żołnierz miał wszystkie sorty mundurowe w najlepszym stanie, bo co jest gorsze - zostanie.
Słyszałem pogłoski, już po ewakuacji, że gen. Anders był przygotowany na najgorsze. Kiedy formowanie dywizji, które były przewidziane zostało wstrzymane przez Stalina, kiedy stosunki zaczęły się pogarszać, gen. Anders meldował gen. Sikorskiemu, że możemy znaleźć się tam, skąd przyszliśmy. Stąd, prawdopodobnie ta "żelazna porcja" i wysyłanie oficerów ma "ćwiczenia aplikacyjne" do zbadania możliwości przejścia marszem przez granicę do Afganistanu. Czy o tych sprawach wiedziało NKWD? Podobno wiedziało!
I nastąpił ten historyczny dzień!
Załadowano nas do długiego pociągu towarowego, zapakowano nas tak szczelnie, że szczelniej być nie mogło. Dzień był bardzo gorący, miałem służbę oficera inspekcyjnego kompanii. Peron, po załadowaniu był pusty, nikt nas nie żegnał, nikomu nas żegnać nie było wolno. Służbę miąłem zdać o godzinie 12-tej a na parę godzin przedtem poczułem się jakoś nieswojo, potem poczułem, że mam temperaturę. Po zmianie, położyłem się na podłodze wagonu, przy drzwiach - byłem chory.
Lekarz stwierdził malarię i żółtaczkę. Lekarstw nie było, kazał czekać na Persję. Pociąg gnał tą samą linią, tym razem ma zachód, do Krasnowodzka. Kiedy gen. Anders zapytał generała NKWD Żukowa, czy tak obciążona linia wytrzyma tę całą ewakuację, gen. Żukow uśmiechając się odpowiedział: "Niech Pan pamięta, że ta ewakuacja odbywa się pod nadzorem NKWD". Leżałem, czułem się źle, było mi gorąco, brak było powietrza; myślałem tylko, żeby to już się skończyło.
W Krasnowodzku przespałem noc na piasku nadbrzeżnym majacząc, powiewał wiatr przysypując mnie piaskiem. Rano trudno mi było wstać. Dowódca kompanii powiedział: "Trzymaj się w kupie, zostaje nam tylko przejazd przez morze Kaspijskie tym waśnie okrętem."
Widziałem duży, ciemny okręt, widziałem siebie na pokładzie okrętu, kolegów wachlujących mnie chusteczkami; potem okręt odpłynął a ja niczego już nie widziałem.....
Kwiecień 1986